Tak zwana grawitacja to po prostu gęstość
Reading Time: 3 minutesGdy prawie pięćset lat temu jezuita Mikołaj Kopernik opublikował słynne dzieło „O obrotach sfer niebieskich”, był to jasny sygnał, że satanistyczni kontrolerzy ludzkości oficjalnie zrywają z biblijną koncepcją budowy świata. Przekaz był czytelny – nieruchomą Ziemię będącą zamkniętym systemem, boskim zegarem łączącym ludzkość z drzewem życia, nieustającym pulsem przyrody, należy zniszczyć. Postanowili wytransferować człowieka w bezbrzeżną czarną próżnię, żeby na zawsze oderwać go od źródła.
Nienawidzący Boga jezuici sięgnęli do pogańskich wymysłów starożytnej Grecji, w których Ziemia była wirującą kulą. Zdecydowano się na kulę, ponieważ jej kształt idealnie wkomponowywał się w okrężny ruch Słońca i Księżyca. Poza tym kula rozwiązywała jeszcze jedną ważną kwestię – zamykała stado owiec we wspólnej zagrodzie, blokowała ludzkości drogę do lądów znajdujących się za pierścieniem Antarktydy. Skoro Ziemia jest kulą, nie można odkryć nic poza tym, co się na niej znajduje.
Niewidzialny klej
Pojawił się jednak zasadniczy problem – jak wytłumaczyć niczego nieświadomym ludziom to zastanawiające utrzymywanie się wszystkiego na powierzchni kuli. Jakim cudem miliardy ton morskiej wody nie odfruwają z tej fascynującej wirówki? Musiała zaistnieć magiczna siła, która trzymałaby wszystko przy gruncie jakimś niewidzialnym klejem.
W tym momencie, niczym Deus ex Machina, na scenę wkracza Izaak Newton – alchemik, biblista i mason 33-go stopnia. Ten brytyjski hochsztapler i wyśmienity znawca natury ludzkiej wymyśla tzw. prawo powszechnego ciążenia. Była to niezwykła, fikuśna, kompletnie odjechana koncepcja sprowadzająca się do tego, że wszystkie obiekty posiadające masę przyciągają się wzajemnie. Coś, co dzisiaj wydaje się oczywiste, w tamtym czasie było, bardzo słusznie zresztą, kompletnym idiotyzmem. Tę fascynująco magiczną siłę wzajemnego przyciągania nazwano grawitacją. Teoria Newtona załatwiała temat – Ziemia przyciąga inne przedmioty ze względu na swoją ogromną masę. Od tamtej pory wszystko było jasne – z wirującej kuli nic nie odpada, bo wszystko trzyma w żelaznym uścisku bliżej nieokreślona siła grawitacji.
Grawitacja jest matką heliocentryzmu i całej współczesnej astronomii. Bez niej nie udałoby się uzasadnić istnienia kuli ziemskiej ani wyjaśnić funkcjonowania planet oraz tak zwanego kosmosu. Do dziś prawo powszechnego ciążenia pozostaje wyłącznie teorią. Nikt nigdy nie udowodnił, by jedno ciało przyciągało drugie wyłącznie ze względu na różnicę mas. Grawitacja jest dokładnie tym samym, czym kula ziemska – mitem, baśnią, niezwykłym oszustwem, powtórzonym tysiąckroć kłamstwem, które stało się prawdą. Nie ma, nie było i nigdy nie będzie żadnej grawitacji. Coś, co powstało wyłącznie w umyśle człowieka, zwie się fikcją literacką tudzież fantastyką.
Gęstość masy versus siła wyporu otoczenia
Ziemia jest zamkniętym systemem, perfekcyjnie skonstruowanym zegarem, w którym o ruchu pionowym ciał decydują dwie przeciwdziałające sobie siły – gęstość masy danego ciała i energia wyporu otoczenia, w jakim się znajduje.
Kropla wody spada (grzęźnie w otoczeniu) bo ma większą gęstość niż otoczenie – opór powietrza jest zbyt słaby, by wypchnąć ją w przeciwnym kierunku. Jednak balonik z helem ma mniejszą gęstość od powietrza, przez co wznosi się do góry – powietrze go wypycha, wygania od siebie. Kamień ma większą gęstość od wody, dlatego tonie, grzęźnie w wodnym otoczeniu, które jest zbyt rzadkie, by stanowić wystarczający opór. Ale już pęcherzyk powietrza albo korek unoszą się z dna do góry bo mają mniejszą gęstość niż otaczająca je woda.
Kinetyka ciał na Ziemi sprowadza się do gęstości i wyporu, nie ma nic wspólnego z satanistycznym i w zasadzie dość zabawnym projektem iluminatów mitycznej grawitacji.