Oczami Jonathana Swifta
Reading Time: 5 minutesŚmiejemy się z tak zwanych naukowców, tych wszystkich uniwersyteckich kapłanów, malowanych astronomów i mącicieli, którzy często nawet nie zdają sobie sprawy, że przedmiotem ich profesji nie jest nauka, tylko coś w rodzaju religii. Jednak nie jesteśmy pierwsi, bo dawno temu podobne odczucia miał irlandzki pisarz Jonathan Swift. Zapraszam do lektury poniższego tekstu, którego autorem jest właściciel wydawnictwa VARAHA – Rafał Tatrowski.
Słowem wstępu
Niniejszy cykl pod tytułem Oczami Swifta oparty będzie o dzieła, które przestrzegają przed nadejściem czasów dominacji ludzi Nowożytnych. Podział na Starożytnych i Nowożytnych widoczny jest w książkach Bitwa Książek i Opowieści Bali, jednak największym i najbardziej znanym nam dziełem są Podróże Gullivera, w których autor pokazuje ogromną ilość czynników zapowiadających lub (już za jego czasów) znacznie przyczyniających się do realizacji tego, co dziś, trzysta lat później, określamy mianem Nowego Ładu lub Nowego Porządku Świata.
Podróże Guliwera zawierają tyle wartościowych zagadnień i krytyki wielu aspektów w czasach współczesnych autorowi, że cenzura i mainstreamowe media zrobiły wszystko, abyśmy tej książki nie przeczytali, oferując nam przykładowo uproszczoną, filmową bajeczkę, po obejrzeniu której zupełnie nie czujemy, że autor miał na celu przekazanie czegoś rewolucyjnego i odnoszącego się do naszej rzeczywistości.
Dla osób nieidących na łatwiznę system przygotował inne utrudnienie w formie ocenzurowania wszystkich drukowanych wydań, oszczędzając (a przynajmniej cenzurując najmniej) jedynie to pierwsze, w tym premierowe wydanie londyńskie z roku 1726, na którym oparł się tłumacz dla celu wydania książki w języku polskim (Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1988), a które wykorzystamy w naszej serii artykułów. Większość innych polskich i angielskich wydań, jak nie wszystkie (sprawdziłem kilka), została drastycznie okrojona z istotnych treści.
Stuknięci naukowcy z latającej wyspy Laputa
W trzeciej części Podróży Guliwera bohater trafia na latającą wyspę o nazwie Laputa. Zamieszkuje ją lud składający się z muzyków, matematyków i innych miłośników przedmiotów ścisłych, którzy mimo całkowitego poświęcenia się nauce nie potrafią zastosować swojej wiedzy w celach praktycznych.
O naturze tej niezwykłej wyspy raczej nie dowiemy się z adaptacji filmowej, a niewiele z niektórych wersji książkowych. Opis działań króla owej krainy oraz techniczne informacje, na jakiej zasadzie wyspa latała i jak to wykorzystywano w polityce i gospodarce, przedstawię w innym artykule. Tu zamieszczam narrację głównego bohatera, Gullivera, na temat negatywnych skutków zatracenia się naukowców w nauce, przy braku równowagi między światem nauki a życiem w naturze, co pozbawiło ich zupełnie zdrowego rozsądku.
“Głowy mieli pochylone w prawo bądź w lewo, jedno oko zwrócone w dół, a drugie wprost ku zenitowi. Ich wierzchnie okrycia ozdobione były rysunkami słońc, księżyców i gwiazd, przeplecionych skrzypcami, fletami, harfami, trąbami, gitarami […]; Dostrzegłem tu i ówdzie w liberiach służby trzymających nadmuchane pęcherze uczepione jak cepy do krótkich kijów. Pęcherzami tymi od czasu do czasu uderzali lekko w usta i uszy stojących w pobliżu [naukowców – przyp. tłum]. Jak się zdaje, umysły tych ludzi tak zagłębione są w gorączkowych rozważaniach, że jeśli nie pobudzi ich z zewnątrz działanie na narząd mowy i słuchu, nie mogą oni przemówić ani słuchać tego, co mówią inni.
Dla tej właśnie przyczyny osoby, które na to stać, zawsze utrzymują uderzacza […]; gdy zejdzie się dwie lub więcej osób, ma on obowiązek lekko uderzyć w usta tego, który winien przemówić, a później w prawe ucho tego, do którego mówiący się zwraca. Uderzacz ma także dawać pilne baczenie na swego pana podczas przechadzek, gdyż bywa on zwykle tak spowity w zamyśleniu, że popada w jawne niebezpieczeństwo runięcia w przepaść lub rozbicia głowy o pierwszy napotkany słup […]”.
A oto sytuacja w siedzibie króla tych naukowców, głownie matematyków, fizyków i astronomów:
“Naprzeciw tronu stał ogromny stół zarzucany globusami, wyobrażeniami sfer i instrumentami matematycznymi wszelkiego rodzaju”.
“Ich poglądy wyrażają się nieustannie w liniach i figurach. Jeśli pragną na przykład wysławić urodę kobiety, opisują ją z pomocą rombów, kół, równoległoboków, elips i innych geometrycznych określeń”.
“Domy ich zbudowane są nędznie, ściany mają pochyłe, a w żadnej komnacie nie znajdziesz prostego kąta; wady te powstają z pogardy żywionej dla geometrii stosowanej, która brzydzą się jako wulgarną i rzemieślniczą. Więc choć okazują sprawność w posługiwaniu się na papierze linijką, ołówkiem i cyrklem, to jednak gdy przychodzi do zwykłych działań życiowych, nie widziałem nigdy ludzi bardziej niezdarnych, zagubionych i niezręcznych, ani myślących tak powoli i w sposób tak zagmatwany o wszystkim prócz matematyki i muzyki.
Nie mają żadnych zdolności przekonywania, lecz lubią wyrażać gwałtowny sprzeciw, jeśli nie są takiego samego zdania. Obca jest im wszelka wyobraźnia, upodobanie lub pomysł. Wszystkie myśli ich i rozważania zamknięte są w kręgu wyżej wzmiankowanych nauk”.
“Ludzie ci ogarnięci są wiekuistym niepokojem, a umysły ich nie radują się ani jedną chwilą spokoju. Zaburzenia te rodzą się z przyczyn, które w bardzo małym stopniu obchodzą resztę śmiertelnych. Obawy ich powstają z licznych zmian, które, jak się lękają, mogą spaść na ciała niebieskie. Na przykład: Ziemia dzięki nieustannemu zbliżaniu się do Słońca musi po pewnym czasie zostać wchłonięta lub przyciągnięta przez nie; oblicze Słońca stopniowo pokryje się skorupą powstałą z jego wytrysków i przestanie wysyłać światło ku Ziemi; Ziemia bardzo nieznacznie uniknęła smagnięcia ogonem ostatniej komety, co nieuchronnie przemieniłoby świat w popiół, a następna kometa, jak obliczyli, przybędzie od dziś za lat 31 i najprawdopodobniej unicestwi nas.
Bo jeśli przybliży się ona na pewną odległość do Słońca (czego mają prawo się obawiać po dokonaniu obliczeń) rozgrzeje się w stopniu dziesięć tysięcy razy większym niż rozpalone żelazo, a oddalając od Słońca pociągnie za sobą swój długi na milion i czternaście tysięcy mil ogon, przez który, jeśli Ziemia przejdzie w odległości stu tysięcy mil od jądra, czyli właściwego ciała komety, musi zostać podpalona i zamieniona w popiół, a Słońce, codziennie zużywając co dnia promienie bez żadnego dla nich pożywienia, będzie musiało w końcu wyczerpać się i unicestwić, czemu towarzyszyć będzie zniszczenie Ziemi i wszystkich planet otrzymujących światło od Słońca.
Tak są nieustannie wzburzeni obawą przed zagrażającymi im tymi nieszczęściami, że nie mogą usnąć spokojnie ani nie znajdują upodobania w zwykłych rozrywkach i uciechach żywota. Gdy rankiem spotykają znajomego, pytają najpierw o zdrowie Słońca, jak wyglądało o zachodzie i wschodzie i jaka jest nadzieja uniknięcia ciosu nadchodzącej komety. Prowadzą te rozmowy podobnie do chłopców słuchających z uciechą straszliwych opowieści o złych duchach i straszydłach, które pochłaniają łapczywie, by później nie móc usnąć z trwogi”.
Jestem ciekawy, czy wyobrażaliście sobie, że książka napisana prawie trzysta lat temu może zawierać taką krytykę ludzi nauk ścisłych. Z pewnością nie było o tym najmniejszej wzmianki w żadnym filmie czy większości wersji drukowanych. Nie wiem, czy w ogóle coś Wam mówi nazwa Laputa, z którą wiążą się jeszcze inne tematy, o których przeczytacie w kolejnym artykule z serii Oczami Swifta.