Negowanie prawdy nie zmieni prawdy
Reading Time: 3 minutesTak wygląda nasz świat z wysokości 36-ciu kilometrów, kiedy kamerę uzbroi się w obiektyw standardowy, a nie szerokokątny. Generalnie rzecz ujmując, obiektywy dzielą się na krótkoogniskowe, standardowe i długoogniskowe. Obiektywy o krótkiej ogniskowej dają szeroki kąt widzenia, ale wypaczają obraz – wyginają go. Właśnie dlatego modelki i modelów nie fotografuje się krótkimi ogniskowymi, bo deformują twarze i powiększają nosy. Wszelkie nagrania Ziemi studia filmowego NASA i innych agencji rządowych są realizowane obiektywami o bardzo krótkich ogniskowych powszechnie określanymi jako rybie oko (fisheye lenses).
Nie ma dla mnie żadnego znaczenia to, że kilka miliardów ludzi na Ziemi jest głęboko przekonanych, iż żyją na gigantycznej wirującej kuli w bezkresnych odmętach jakiegoś bliżej nieokreślonego kosmosu. Prawda bowiem nie ma żadnego związku z liczbą ludzi, która w coś wierzy. Obecnie coś się zmienia, kłamstwo heliocentryzmu powoli pęka, ale nie porzucę swoich przekonań nawet wtedy, jeśli zostanę w nich zupełnie sam. Wiem, co widzę. Wiem, co czuję. Nie dam sobie wmówić czegoś, co stoi w całkowitej sprzeczności z moimi zmysłami, wiedzą, logiką i zdrowym rozsądkiem.
System, próbując obecnie ze wszystkich sił wyśmiać prawdę o stacjonarności Ziemi, przedstawia model geocentryczny jako idiotyczny lewitujący w kosmosie dysk. To, co widzisz na tym nagraniu, nie jest krańcem Ziemi, nie jest żadną granicą jakiegoś idiotycznego dysku czy naleśnika. To, co widzisz, jest horyzontem – granicą widzenia. Nie widzimy dalej niż horyzont. Jeśli wzniesiesz się wyżej, zobaczysz więcej. Linia horyzontu zawsze wznosi się do wysokości wzroku, co na kuli jest niemożliwe. Dlaczego więc Ziemia miałaby być jakimś śmiesznym dyskiem, skoro nawet nie wiemy, czy w ogóle się kończy?
Gdy prawie pięćset lat temu jezuita, Mikołaj Kopernik, opublikował słynne dzieło „O obrotach sfer niebieskich”, był to jasny sygnał, że satanistyczni kontrolerzy ludzkości oficjalnie zrywają z biblijną koncepcją budowy świata. Przekaz był czytelny – nieruchomą Ziemię będącą zamkniętym systemem, boskim zegarem łączącym ludzkość z drzewem życia i nieustającym pulsem przyrody, należy zniszczyć. Postanowili wytransferować człowieka w bezbrzeżną czarną próżnię, żeby na zawsze oderwać go od źródła.
Nienawidzący Boga jezuici sięgnęli do pogańskich wymysłów starożytnej Grecji, w których Ziemia była wirującą kulą. Zdecydowano się na kulę, ponieważ jej kształt idealnie wkomponowywał się w okrężny ruch Słońca i Księżyca. Poza tym kula rozwiązywała jeszcze jedną ważną kwestię – zamykała stado owiec we wspólnej zagrodzie, blokowała ludzkości drogę do lądów znajdujących się za pierścieniem Antarktydy. Skoro Ziemia jest kulą, nie można odkryć nic poza tym, co się na niej znajduje.
Nie wiemy, jak wielka jest Ziemia. Najpewniej gigantyczna. Zamknęli nas jedynie w malutkim jej obrębie. Nie wiemy, jakie lądy znajdują się za pierścieniem Antarktydy, na którą nikt postronny nie ma wstępu. Oficjalnie są tam tylko lód, pingwiny i niedźwiedzie polarne. Mimo to nikomu nie wolno się do niej nawet zbliżyć. Sam ten fakt powinien dawać ludziom do myślenia.
Niewielu przekroczyło pierścień Antarktydy, jeszcze bardziej nielicznym udało się stamtąd wrócić. Jednym z najbardziej znanych był admirał Richard Byrd, który w latach 1955-56 wziął udział w historycznej operacji Deep Freeze. Po powrocie do domu oficjalnie mówił w wywiadach telewizyjnych, że za pierścieniem Antarktydy znajdują się lądy wielkości Stanów Zjednoczonych. Kilka miesięcy później już nie żył.
Jest oczywiste, że Ziemia jest czymś gigantycznym, znacznie, znacznie większym od powierzchni fikcyjnej kuli z zaginającą się wodą, od terenu, z którego siłą rzeczy nie da się wyjść. Tam dalej są ogromne lądy, do których z jakiegoś powodu nie pozwalają nam się dostać. Mam nadzieję, że jeszcze za swojego życia zdążę ten powód poznać.